czwartek, 17 stycznia 2013

Wspomnień czar


Jeszcze raz dziękuję bardzo wszystkim moim wiernym czytelnikom, którzy towarzyszyli mi od samego początku mojej podróży po Bangkoku. Myślę że nie tylko ja przeżyłem niezapomnianą przygodę, gdyż dochodzą do mnie słuchy, że Wy też bawiliście się ze mną bardzo dobrze.


Poniżej zamieszczam dla przypomnienia pokaz slajdów z całego wyjazdu :)





Ps. Czytanie blogu zaczynamy od najstarszego postu czyli listopad 2012, gdyż wtedy rozpoczęła się moja podróż i podboje po Bangkoku.



piątek, 28 grudnia 2012

Długa podróż do domu

Mam nadzieję, że spędziliście znacznie spokojniejszą wigilię niż ja, gdyż obraz "rodzinnie" spędzonych Świąt Bożego Narodzenia w moim przypadku zaczął się dość gwałtownie oddalać, wraz z każdą godziną opóźnienia na lotniskach w Bangkoku, Abu Dhabi i Berlinie. Zacznijmy jednak od początku mojej podróży do Polski.

23 grudnia około godziny 14.00 siedziałem już niecierpliwie na kanapie w moim pokoiku i zacząłem odliczać ostatnie chwile spędzone w Bangkoku. Jako, że zdałem pokój dzień wcześniej to nie musiałem się już martwić, że Suchada przyjdzie ponownie do pokoju i odkryje lekko zniszczone biurko, którego nie zauważyła przy ostatniej wizycie. Wiedziałem, że torby są odrobinę za ciężkie, gdyż przyleciałem tutaj z bagażami ważącymi łącznie 26 kg, a w drogę powrotną miałem zapakowane do granic wytrzymałości dwie wielkie torby plus bagaż podręczny co łącznie dawało jakieś 60 kg bagażu. Po zniesieniu tych ciężarów na dół zobaczyłem, że cała rodzina właścicieli kręci się przy bramie i poczułem pewien niepokój, gdyż kluczyk miałem zostawić pierwotnie u ochroniarza, a tutaj napotykam całą rodzinę, która w każdej chwili może pójść ponownie sprawdzić pokój. Na moje szczęście, akurat gdzieś się wybierali i nie mieli na to zbytnio czasu, więc oddałem na ręce Suchady kluczyk i się pożegnaliśmy. Jako, że bardzo rzadko taksówki zamawiane przez telefon przyjeżdżają pod wskazany adres, to poszedłem do głównej ulicy aby złapać jakąś taksówkę. Nie było to trudne, gdyż wystarczy podnieść rękę i wszyscy wolni kierowcy rzucają się na Ciebie niczym wygłodniała zwierzyna na ofiarę i w ten sposób miałem już środek transportu na lotnisko. 

Razem z taksówkarzem podjechałem jeszcze pod "The 20 Apartment" i zapakowaliśmy torby do samochodu. Wszystkie tajlandzkie taksówki mają zamontowaną w bagażniku ogromna butlę z gazem, więc w przestrzeń bagażnika dało się zapakować tylko jedną torbę, a reszta musiała jechać na tylnym siedzeniu. Nie mam pojęcia jak ten samochód będzie jeszcze długo na chodzie, gdyż młody kierowca z każdym przejechanym kilometrem coraz bardziej zarzynał silnik. W czasie jazdy skrzynia biegów strasznie zgrzytał i przy zmianie biegów dochodziły z niej niesamowite pisaki tartego metalu. Kierowca raczej był daltonistą bo przez większość czerwonych świateł przelatywał z prędkością ponad 100 km/h i nawet na chwilę nie zwalniał. Oczywiście migacze to zbędny luksus a bezpieczeństwo przerażonego pasażera schodzi na dalszy plan. Po trzydziestu minutach szalonej jazdy dojechaliśmy na lotnisko, jednak ja postarzałem się o kilka dobrych lat. Za kurs zapłaciłem dość tanio, bo wyszło coś około 140 THB. 

Na lotnisku byłem około godziny 15:00 i miałem jeszcze pięć godzin do odlotu. Korzystając z okazji poszedłem zafoliować sobie torby, które miały iść do luku bagażowego, aby w czasie transportu się nie pobrudziły i nie pootwierały. Za każdą z toreb zapłaciłem po 120 THB i z uśmiechem na twarzy poszedłem do stoiska linii lotniczej Etihad aby poznać dokładne koszta za mój nadbagaż. Moim przewoźnikiem jest AirBerlin, który współpracuje na dalszych kierunkach z liniami Etihad z Emiratów Arabskich. W tym momencie zaczęły się schody, gdyż pani w okienku wyliczyła mi, że za nadbagaż muszę zapłacić około 30.000 THB ~ 3.000zł. Jako, że miałem jeszcze kilka godzin do odlotu to akurat mogłem zacząć kombinować jak wyjść z tej sytuacji, gdyż w portfelu miałem jedynie 13.000 THB. Długo nie myśląc wysłałem smsa do rodziców z zapytaniem co mam robić, gdyż musiałbym zostawić na lotnisku jakieś 15 kg bagażu co nie bardzo mi się widziało. Pomijam już fakt, że w regulaminie, AirBerlin ma napisane, że kolejna torba do 23kg jest za 70$ a nie za ponad 800$, jak to zostało mi wyliczone. Rozdarłem folię z toreb i wypakowałem parę kilo w postaci puszek z owocami, dwie butelki rumu, baterie, akumulatorki i wiele innych rzeczy w tym drewniane figury. Po krótkim czasie rodzice znaleźli znajomego, który ma akurat konto w BZ WBK i dzięki temu dosłałem zastrzyk gotówki, co pozwoliło mi zabrać większość odłożonych rzeczy ze sobą. Moja torba podręczna z ośmiu regulaminowych kilogramów przytyła dość mocno, na szczęście w Azji takie limity nie są zbytnio kontrolowane. Jak podszedłem do odprawy bagażowej to Taj z linii Etihad wyliczył mi, że mam do dopłaty 27.000 THB, spytałem się go czy nie można tej ceny jakoś zmniejszyć i bez większego problemu obniżył mi koszt do 13.000THB. Gdybym wcześniej wiedział że dokładnie tyle zapłacę to nie robiłbym w domu popłochu, że nie mam pieniędzy na nadbagaż i bez problemu posiadana ilość pieniędzy by mi na to starczyła. Nie wiedziałem czy cieszyć się z faktu, że torby poszły już do luku bagażowego i udał mi się zaoszczędzić 50% tego co chciały ode mnie linie lotnicze, czy może miałem płakać że wydałem na to tyle pieniędzy. Samolot z Bangkoku wystartował punktualnie o 20:05 i leciałem prawie siedem godzin do Abu Dhabi w bardzo komfortowych warunkach i z pysznym jedzeniem na pokładzie.

W Emiratach Arabskich okazało się, że jest prawie dziesięciu godzinne opóźnienie samolotu lini AirBerlin, gdyż 21 grudnia w samolocie lecącym z z Phuket (południe Tajlandii) zapalił się jeden z silników i samolot musiał zawracać do Bangkoku i lądować awaryjnie na lotnisku. Wraz z tym wydarzeniem wszystkie daleko rejsowe loty AirBerlin zostały zawieszone na trzy dni i stąd te ogromne opóżnienia. W punkcie informacyjnym zamiast biletu na inny lot dostałem bon na obiad i śniadanie a także kocyk, gdyż musiałem spędzić noc na lotnisku w Abu Dhabi. Tym samolotem miało lecieć ponad dwudziestu Polaków do Berlina a następnie kolejnym lotem do Polski. Jako że takie ciężkie sytuacje zbliżają do siebie ludzi to poznałem grupkę dziesięciu osób, która tak jak ja leciała do Gdańska. Najgorsze jest to, że przez to opóźnienie nie zdążę na samolot, który miał zabrać mnie na Wigilię do domu. Po wykorzystaniu bonów na jedzenie i wysłuchaniu setek nowych informacji o towarzyszach niedoli nadszedł nareszcie czas odprawy na lot do Berlina. Wsiadając do samolotu linii AirBerlin czułem się dość niepewnie, skoro parę dni temu były takie problemy z tym samym modelem samolotu, którym ja dzisiaj leciałem. Po kolejnych siedmiu godzinach nareszcie dolecieliśmy do Berlina gdzie czekały na nas kolejne przykre niespodzianki, a mianowicie mieliśmy do wyboru czy czekamy w hotelu na następny lot do Gdańska, który miał się odbyć dopiero 25 grudnia w godzinach wieczornych, czy może wracamy na własną rękę do Polski i jakimś cudem, być może zdążymy na wieczorną Wigilię. Linie lotnicze niby pokrywają koszty obu opcji, tylko z tą różnicą że przy powrocie na własną rękę musimy wyłożyć własne pieniądze i czekać na ich łaskawy zwrot z AirBelin. Na parkingu lotniska Tegel stało parę busów jadących do Szczecina i Poznania. Najpierw poszedłem sam sprawdzić, czy znajdzie się dla mnie miejsce do Szczecina, ale okazało się że praktycznie cały bus jest pusty i poinformowałem o tym grupę, która z chęcią skorzystała z tej opcji. Kierowca sprawdził nam połączenie kolejowe ze Szczecina do Gdańska i ostatni pociąg odjeżdżał o 17.24 a bus miał być na miejscu o 17.35 więc jechaliśmy z myślą że możemy nie zdążyć. W moim przypadku nie byłby to duży problem, gdyż rodzina mieszkająca w Szczecinie zaoferowała mi spędzenie Wigilii razem z nimi, za co jestem bardzo wdzięczny i dziękuję z całego serca. Podczas jazdy parę osób wykonało kilka telefonów, i jakimś cudem udało się zdobyć numer komórkowy konduktora, który specjalnie dla nas opóźnił wyjazd pociągu o całe 20 minut, przez co zdążyliśmy. 

Nie wiem jakim cudem ale pociąg linii TLK pokonał tą trasę w jedyne 4h 30 minut co jest dla mnie wielkim szokiem, gdyż pamiętam że do Szczecina zawsze jeździłem ponad 6-8 godzin. Na dworcu w Gdyni Głównej byłem równo o godzinie 22.00 skąd odebrali mnie moi stęsknieni rodzice z transparentem typu "Welcome" i pojechaliśmy razem na Wigilię do domu. 

Zapomniałem powiedzieć, że wszyscy wracali jedynie z podręcznym bagażem, gdyż AirBerlin nie wydał zgody abyśmy zabrali swoje rzeczy, bo zostały one zaprogramowane że mają dotrzeć do Gdańska, więc nie miałem prezentów pod choinkę. Najważniejsze jednak jest to, że udało mi się wrócić na Święta do domu.

Kolejny samolot z Berlina przyleciał 25 grudnia, ale na lotnisku okazało się że bagaży jeszcze nie ma i musimy czekać na kolejne loty. Na szczęście bagaże dotarły bezpiecznie dopiero w drugie święto wieczorem i dzięki temu miałem co położyć pod choinkę :)

Teraz pozostaje jedynie jeszcze sprawa zwrotu kosztów podróży z Berlina do Gdańsk, zwrot pieniędzy za bilet który przepadł, a także jakieś odszkodowanie z ubezpieczenia. Pewnie będę musiał poświęcić na to trochę czasu, ale nie popuszczę im tego.



Może lepiej byłoby wrócić Tuk Tukiem do Gdańska ?






sobota, 22 grudnia 2012

Podziękowania i życzenia świąteczne

Nieubłaganie zbliża się koniec moich wojaży po Azji południowo - wschodniej. Bangkok żegna mnie coraz wyższą temperaturą, mam dzisiaj +35 stopni Celsjusza. Właśnie kończę upychać powoli ostatnie rzeczy jakie mi tutaj zostały, ale jest to niezwykle trudne. Ogólnie wszystkie moje torby wraz z bagażem podręcznym są cięższe o jakieś 10 kilo od zakładanych norm przez linie lotnicze. Chciałbym już siedzieć w samolocie i być po odprawie bo ona zaczyna mnie przerażać. Nie mogę już dłużej wysiedzieć na miejscu i zaraz pewnie wyruszę aby koczować na lotnisku przez parę godzin.

Ogólnie chciałem wszystkim podziękować za odwiedzenie mojego blogu podróżniczego na temat Bangkoku. Po powrocie do domu będę musiał ogarnąć wszystkie zebrane materiały, informacje, wskazówki i połączyć je w wspólną całość, może kiedyś Wam się to przyda. 

Korzystając z okazji, chciałbym również życzyć Wam Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz wystrzałowego Sylwestra. Oto moje małe krótkie życzenia dla Was:






Polska Ambasada i zdanie mieszkania

Na wstępie informuję, że dzisiejszy post będzie pisany pod wpływem alkoholu, gdyż nie zmieściłem do torby jednej butelki wina i żeby się nie zmarnowało postanowiłem je wypić. Czynność ta nastąpiła niezwykle szybko i sprawie, a butelka lokalnego trunku była robiona na bazie truskawek. Mogę zatem oświadczyć wszem i wobec, że wino truskawkowe jest bardzo dobre.

Dzisiaj za cel założyłem sobie odwiedzenie polskiej ambasady w Bangkoku, dokończenie świątecznego filmiku oraz zdanie mieszkania przy jednoczesnym ukryciu kilku strat, które to sporządziłem. Rano obudziłem się ze świadomością, że każda rzecze którą dzisiaj zrobię, będzie zarówno ostatnią jakiej dokonam, przed wylotem do Polski. W tej chwili posiadam pięć różnych mapek miasta, które są wydawane przez oficjalne władze oraz prywatnych inwestorów. Tylko na jednej mapce udało mi się odnaleźć polską ambasadę i uradowany tym faktem postanowiłem się tam wybrać. Ambasada miała znajdować się tuż obok stacji linii metra Phra Rama 9, przeszedłem ten teren zarówno wzdłuż jak i wszerz i jak się okazało, żadnej ambasady tam nie było, nie ma i nie będzie.. W tym momencie wkułem sobie raz a dobrze do głowy, że każdą informację znalezioną w Tajlandii należy weryfikować przy pomocy internetu, bo w przeciwnym razie możemy się tylko nabiegać i napocić, przy jednoczesnym uczuciu poniesionej porażki.

Nie mam pojęcia na jak długi filmik mogę sobie pozwolić, pamiętając o moim łączu które ciągnie już końcówką. Dlatego też nie będę przesadzał z długością filmu i pokażę Wam jutro najciekawsze świąteczne i noworoczne elementy jakie tutaj dostrzegłem. 

O godzinie 17.00 przyszła do mnie Tukta Suchada w celu sprawdzenia mieszkania przed moim wyjazdem. Miała to zrobić jutro, jednak ma już na niedzielę inne plany, więc przyszła dzisiaj. Jako, że ostatnimi czasy uszkodziłem dość mocno takie biurko z lustrem (w jednym miejscu wypaczone od wody, na drugim końcu kawałek drewna się odłupał a dzisiaj zauważyłem że jest tam również kilka głębszych rys). Pomijam już fakt, że biurko jest marnej jakości i jego wykonanie praktycznie uniemożliwia korzystanie z tego mebla. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie została specjalnie przeze mnie zniszczona, jednak jak już wspomniałem , wystarczy lekko przejechać paznokciem po powierzchni biurka i powstają rysy. Jako, że jestem cały czas w trakcie pakowania to ładnie obłożyłem biurko koszulami, ręcznikiem i innym ciuchami, co spowodowało zupełny brak chęci do sprawdzenia biurka. Tukta ogólnie tylko przeleciała wzrokiem po pokoju, sprawdziła spłuczkę w ubikacji i włączyła klimę, na tych czynnościach praktycznie zdawanie pokoju można uznać za ukończone. 

W tej chwili musi trwać jakiś ważny mecz dla Tajlandczyków, bo przy każdym golu niemal cały budynek trzęsie się w posadach. Jutro około godziny 15.00 zamawiam taksówkę i udaję się na lotnisko w Bangkoku. Wylot mam o 20.05 a na miejscu będę 24 grudnia o 10.15, potem pozostaje tylko przywitać tłumy fanów na lotnisku i można zacząć szykować się na wigilię.

Oto taki mały wstęp, przed jutrzejszym świątecznym filmikiem.

Tajlandczycy dopiero niedawno zaczęli "obchodzić" Święta Bożego Narodzenia oraz Nowy Rok w dniu 1 Stycznia. Oczywiście wszystko jest robione pod turystów, ale radość Tajów jak robią sobie zdjęcia z Św. Mikołajem jest bezcenna. Wszędzie można również spotkać sztuczny śnieg ze sprayu.



piątek, 21 grudnia 2012

Khao San Road

Mam nadzieję, że za bardzo się nie martwiliście wczorajszą nieobecnością nowego postu na moim blogu podróżniczym ? Mogę łatwo to wyjaśnić, chciałem napisać kilka słów o tym jak jeździłem po okolicy szukając ostatnich prezentów dla najbliższych i rodziny. Nowy post miałem stworzyć po obejrzeniu kinowego hitu jakim był " TED", ale tak się złożyło że pod koniec filmu zasnąłem (zawsze tak mam) i w ten sposób nie byłem w stanie nic napisać.

Dzisiaj wstałem bardzo wcześnie bo o 5.00 rano, jakoś nie mogłem spać. Zjadłem śniadanie w postaci płatków z mlekiem oraz jakieś mięsne resztki z wczorajszego wieczoru i poszedłem zrobić pranie. Po drodze porozmawiałem chwilę z bardzo przyjaznym Tajskim ochroniarzem i poinformowałem go, że w tym roku już się więcej nie zobaczymy gdyż wracam w niedzielę do domu. Pewnie myślicie, ze jestem walnięty skoro robię pranie bladym świtem, ale spokojnie pralki są na dworze, więc nie ma szans abym kogoś obudził. Godzinkę później rozwiesiłem pranie i poszedłem na stację On Nut, która powoli zaczyna wychodzić mi już bokiem, gdyż ciągle trzeba przespacerować te trzy kilometry w jedną stronę z tymi samymi widokami i co rusz nowymi kupami na chodniku. Aby dotrzeć na Khao San Road musiałem jechać dwiema różnymi liniami Sky Train, następnie przepłynąć łodzią ekspresową rzekę Chao Phraya i przejść dobry kawałek drogi na nogach. Nie wiem czy Wam wspominałem, ale od dwóch tygodni panuje tutaj istny skwar +35 stopni Celsjusza. Khao San Road jest to jedyne miejsce w swoim rodzaju, gdyż można tu spotkać wiele narodowości, kultur, religii i języków. Właśnie w to miejsce przybywają wszyscy backpakerzy świata, którzy podróżują tylko i wyłącznie z plecakiem. Khao San Road jest jedynie dość krótką uliczką oddaloną o jakiś kilometr od Pałacu Królewskiego i Świątyni Szmaragdowego Buddy. Można tu spotkać dziesiątki tanich miejsc noclegowych, które niemal odzwierciedlają te same warunki, które miałem pierwszego dnia na moich ośmiu metrach kwadratowych bez okien, ale za to z robakami. Jest to najtańsze miejsce w Bangkoku, a nawet w całej Tajlandii, nawet tutejsze jedzenie, napoje, ciuchy czy inne pamiątki są dużo tańsze niż w innych dzielnicach tego prawie dziesięciu milionowego miasta. 

Znam to miejsce doskonale, gdyż byłem tutaj dwa lata temu podczas wyprawy nurkowej do Tajlandii i Kambodży z Centrum Nurkowym Gdynia Dive. Poznałem nawet Royal Hotel, w którym mieszkałem i z którego "pożyczyłem" sobie ręcznik. Za dnia po tej ulicy przejeżdża sporo samochodów z towarem i taksówek, za to w nocy droga jest całkowicie wyłączona z ruchu i na ulicy pojawiają się stoliki z przydrożnych restauracji i klubów. Na Khao San Road można zrobić wszystko czego tylko dusza zapragnie, np. zrobić sobie tatuaż, przekuć każdą część ciała pod kolczyk, zrobić dredy, wyrobić legitymację FBI, znaleźć luksusową prostytutkę na cały wyjazd, która nie będzie odstępować Was na krok oraz wiele innych ciekawych rzeczy. Nie wiem czemu ale ta ulica kojarzy mi się z Las Vegas, w którym nigdy nie byłem, może jest to spowodowane masą ogromnych bilbordów i neonów wystających ponad głowami turystów.

Cały czas walczę z torbami i za cholerę nie wiem jak ja się spakuję. Jest to chyba niewykonalne, za względu na ilość rzeczy jaką tutaj nabyłem drogą kupna-sprzedaży. A ostatnio każdego dnia wracam z coraz większymi torbami, teraz wiem że był to błąd. Prawdopodobnie jutro, albo w niedzielę rano skończy mi się transfer na internet, więc może nie być ze mną kontaktu, nie znam dokładnie dnia ani godziny więc może się to zdarzyć w każdej chwili. Jutro mam zamiar dokończyć zbieranie materiału do świątecznego filmiku oraz odwiedzić, a raczej zobaczyć na oczy Polską Ambasadę w Tajlandii.


Pamiętacie to miejsce z Urodzin Króla ?


Witamy na Khao San Road.


Małe Las Vegas.


Ciekawe ile Mikołaj z lewej strony spędził tutaj czasu ?


W tej okolicy wydałem dzisiaj 2.500 THB.


ówne miejsce spotkań Backpakerów.


A może zrobić sobie dredy ?





środa, 19 grudnia 2012

Zbliżamy się ku końcowi

Oczywiście nie mam na myśli zbliżania się ku końcowi świata, raczej chodzi tu o uwieńczenie mojej podróży po Bangkoku. Na samym początku wyprawy specjalnie podałem wszystkim mylną datę 3 stycznia 2013, jako termin mojego powrotu do kraju. Nikt nie znał prawdziwego terminu, nawet rodzina, znajomi czy przyjaciele. Zrobiłem to z pełną premedytacją gdyż postanowiłem zrobić rodzinie niespodziankę i wrócić na Święta Bożego Narodzenia do domu. Niestety parę dni temu wygadałem się z tych planów, więc mogę teraz oficjalnie powiedzieć, że 24 grudnia o godzinie 10.15 moja noga postanie na Gdańskim Lotnisku im. Lecha Wałęsy. Jak będziecie czytać tego bloga za cztery dni to dokładnie w tym momencie będę już siedział w samolocie i leciał do Abu Dhabi, gdzie następnie przesiądę się na samolot do Berlina oraz Gdańska. 

Dzisiaj postanowiłem sprawdzić czy wszystkie zakupione rzeczy zmieszczą mi się do toreb i muszę powiedzieć, że może być z tym różnie, gdyż zapakowałem już jedną, pełną po brzegi torbę pamiątek i prezentów świątecznych. Mam jednak nadzieję, że cena która jest podana w regulaminie przewoźnika AirBerlin będzie adekwatna i na lotnisku zapłacę za dodatkowy bagaż główny 70 dolarów. Ogólnie tak wyglądał mój dzisiejszy dzień:

Większość prezentów jest schowana :)

W ciągu tych krótkich czterech, a właściwie trzech dnia bo wylatuję w niedzielę, chciałbym jeszcze odwiedzić Polską Ambasadę, Khao San Road, nakręcić świąteczny filmik i może wrócić jeszcze raz na Pat Pong, gdzie latarnie mają różne kolory :)




wtorek, 18 grudnia 2012

Trochę krwawej historii



Dzisiaj przedstawię Wam ponurą część wczorajszej wyprawy, która opowiada o tragedii jaką przeżyła mała miejscowość Kanchanaburii w czasie II Wojny Światowej. Na miejsce dotarliśmy około godziny 11.00, więc podróż trwała niecałe cztery godziny i przebiegła bez żadnych niespodzianek. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Cmentarza Wojennego, na którym spoczywa około 7.000 ciał alianckich żołnierzy, którzy zostali pozbawieni życia podczas budowy Kolei Śmierci. Spoczywają tu głównie żołnierze z Wielkiej Brytanii, Australii i Holandii. Cały teren jest pokryty prostymi kamiennymi płytami, które ułożone są w równych rzędach i są wmurowane na idealnie przystrzyżonym trawniku. Obok każdej z płyt rośnie jakaś piękna roślina lub drzewko bonsai, co ma symbolizować wieczną pamięć o poległych żołnierzach. Każdego dnia na tym cmentarzu pracuje grupka wynajętych ogrodników, którzy dbają aby wszystko było idealnie, bo przecież każda zdobiona złotymi literami tablica symbolizuje tutaj dramat tysięcy ludzkich istnień. Kanchanaburii należy do takiego rodzaju miejsc historycznych, gdzie czasami ciężko jest sobie wyobrazić trud i mękę tych ludzi, ale warto poznawać historię takich miejsc, aby nie popełniać podobnych błędów w przyszłości.


Cmentarz Wojenny w Kanchanaburii.

Spoczywa tutaj około 7.000 ciał jeńców alianckich.

Po krótkim opowiedzeniu historii tego miejsca i dość szybkim zwiedzeniu pojechaliśmy do JEATH Muzeum II Wojny Światowej oraz zobaczyć legendarny most na rzece Kwai, który tak szczerze mówiąc już widziałem na żywo. Po jakiś 15 minutach jazdy busem byliśmy na miejscu,  w muzeum był zakaz fotografowania i kręcenia kamerą, który tym razem uszanowałem ze względu na historię. Podczas trwania II Wojny Światowej, gdy krew niewinnych ludzi była przelewana na całym świecie, to w Kanchanaburii miały miejsce najtragiczniejsze jej skutki w całej Azji Południowo - Wschodniej, gdzie trwała wojna pomiędzy Japonią a wojskami alianckimi. Mała niepozorna miejscowość Kanchanaburii leżąca jakieś 350 km od Bangkoku stała się sceną najbardziej krwawych wydarzeń z tego okresu. Nazwa JEATH wywodzi się od pierwszych liter nazw Państw, których ludność została zmuszona do udziału w budowie tej kolei (Japonia, England, Australia, Tajlandia oraz Holandia). Całość zbiorów muzealnych znajduje się w jednej dużej bambusowej chacie, gdzie przedstawiono na zdjęciach wszystkie etapy budowy mostu a także przebiegu wojny. 

Następnie mieliśmy udać się busem na most na rzece Kwai, jednak wycieczka była dość niemrawa, więc zaproponowałem abyśmy popłynęli tam małą, długą łodzią która stała akurat przy pomoście. Wszyscy się zgodzili na ten pomysł i każdy wyłożył po 200 THB na trzydziestu minutową przejażdżkę łodzią. Przewodnik wraz z kierowca pojechali busem w okolice mostu i czekali na nas przy nabrzeżu. Musze przyznać że był to genialny pomysł, gdyż w oddali na tle rzeki było widać góry oraz dżunglę. Momentami łódź płynęła z taką prędkością, że wpadała w ślizg i wszyscy ładnie i harmonijnie podskakiwali, czasami trzeba się było trzymać  aby nie wypaść. Ale i tak udało mi się zrobić kilka ciekawych zdjęć.


Wiatr we włosach rozczapierza czupryny.

Piękne widoki na góry i dżunglę.



Gdy staliśmy już nogami na twardej ziemi to poszliśmy szybko na most, aby Peter z Australii mógł przejechać się koleją śmierci, na którą wykupił sobie wycieczkę. Praktycznie każdy z nas miał w swoim planie inne atrakcje oprócz kilku wspólnych. Tutaj padło moje pytanie do przewodnika czy istnieje możliwość abyśmy wszyscy razem pojechali koleją, a na most byśmy wrócili w drodze powrotnej. Nie było sprzeciwu u nikogo, więc wydając kolejne 200 THB wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy Koleją Śmierci. Budowa tej kolei była niezwykle trudna, gdyż trzeba było wybudować ogromnych rozmiarów most łączący brzegi rzeki, a także położyć tory przez odcinek dżungli i wyrzeźbić w twardych skałach tunel. W tej chwili kolej czynna jest zaledwie na odcinku 77 km, który wiedzie ze stacji w Kanchanaburi do Nam Tok, gdzie w tej chwili znajduje się miejscowość turystyczna, gdzie pod koniec trasy można zjeść lunch i kupić pamiątki. Do najbardziej spektakularnych odcinków tej trasy należy oczywiście znany z ekranizacji filmowych most na rzece Kwai a także wspomniane przed chwilą tunele zwane Piekielnym Przejazdem. Ogólnie w całej tej budowie chodziło o to,  żeby stworzyć linię zaopatrzenia dla wojsk japońskich, które stacjonowały w tym czasie w Birmie. Cała trasa ma długość 400 km i do jej budowy wykorzystano wszystkich alianckich jeńców wojennych oraz Tajską ludność, gdzie w czasie budowy z powodu nieludzkiego wycieńczenia organizmów zginęło właśnie tyle tysięcy ludzi. Oto prawdziwa twarz Japonii w czasie trwania II Wojny Światowej. Oprócz krwawej historii emocje wzbudza również fakt obserwacji niesamowitych widoków z okien pociagu, gdzie przejeżdża się przez gęstą dżunglę lub jedzie się wąskim wiaduktem prowadzonym nad dolina rzeki. W czasie podróży każdy z pasażerów zostaje poczęstowany butelką zimnej wody, a także ma możliwość zakupu kilku pamiątek z tego miejsca. Podczas podróży chodzi również facet z aparatem, który fotografuje wszystkich po kolei, aby na koniec sprzedać turystom oryginalny zalaminowany bilet wraz ze zdjęciem, upamiętniający przejazd Koleją Śmierci za jedyne 100 THB.

Przejażdżka Koleją Śmierci.


Przepiękne widoki przesiąknięte krwią na kartach historii.


Po odbyciu dwugodzinnej podróży i zrobieniu kilku fajnych zdjęć dojechaliśmy w końcu do stacji Nam Tok, gdzie zjedliśmy wyśmienity lunch. Po napełnieniu żołądków mieliśmy godzinę wolnego czasu i wszyscy rozpłynęli się w tutejszych straganach. Oczywiście pół pociągu było Japończyków obwieszonych niezliczoną ilością aparatów a drugie pół podchmielonych Rosjan. Dobrze, że było tam Polaków, bo by nie było czego zbierać po pociągu jakby spiknęli sie braćmi z bliskiego wschodu. 


Pyszny posiłek na stacji Nam Tok.


Następnie ja z Peterem udaliśmy się do Świątyni Tygrysów, o której było głośno wczoraj, a Ann i Sue pojechały przejechać się na słoniach. Po tych atrakcjach wróciliśmy jeszcze na chwilę na most na rzece Kwai aby porobić kilka zdjęć i usłyszeć parę słów od przewodnika. Jak się zapewne domyślacie metalowy most, który tutaj dzisiaj stoi jest jedynie repliką, która została wybudowana w miejscu prawdziwego drewnianego mostu, który został zbombardowany w czasie nalotu na Kanchanaburii. Z oryginału pozostały jedynie drewniane filary, które są niedostępne dla zwiedzających. Aby uczcić pamięć tamtych wydarzeń, co roku na przełomie listopada i grudnia odbywa się w tym miejscu festyn, w czasie którego odbywa się niesamowite widowisko świetlne oraz dźwięki muzyki imitujące odgłosy nalotu bombowego.


Most na rzece Kwai.

Widok z mostu.


Podróż powrotna była znacznie dłuższa z faktu, że Bangkok jest najbardziej zakorkowanym miastem świata, więc jego przejechanie z jednego końca na drugi zajęła ponad dwie godziny. W normalnych warunkach i tak nie ma szans, aby zejść poniżej godziny, bo miasto jest przeogromne. 


To tyle z krótkiej lekcji historii.