wtorek, 18 grudnia 2012

Trochę krwawej historii



Dzisiaj przedstawię Wam ponurą część wczorajszej wyprawy, która opowiada o tragedii jaką przeżyła mała miejscowość Kanchanaburii w czasie II Wojny Światowej. Na miejsce dotarliśmy około godziny 11.00, więc podróż trwała niecałe cztery godziny i przebiegła bez żadnych niespodzianek. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Cmentarza Wojennego, na którym spoczywa około 7.000 ciał alianckich żołnierzy, którzy zostali pozbawieni życia podczas budowy Kolei Śmierci. Spoczywają tu głównie żołnierze z Wielkiej Brytanii, Australii i Holandii. Cały teren jest pokryty prostymi kamiennymi płytami, które ułożone są w równych rzędach i są wmurowane na idealnie przystrzyżonym trawniku. Obok każdej z płyt rośnie jakaś piękna roślina lub drzewko bonsai, co ma symbolizować wieczną pamięć o poległych żołnierzach. Każdego dnia na tym cmentarzu pracuje grupka wynajętych ogrodników, którzy dbają aby wszystko było idealnie, bo przecież każda zdobiona złotymi literami tablica symbolizuje tutaj dramat tysięcy ludzkich istnień. Kanchanaburii należy do takiego rodzaju miejsc historycznych, gdzie czasami ciężko jest sobie wyobrazić trud i mękę tych ludzi, ale warto poznawać historię takich miejsc, aby nie popełniać podobnych błędów w przyszłości.


Cmentarz Wojenny w Kanchanaburii.

Spoczywa tutaj około 7.000 ciał jeńców alianckich.

Po krótkim opowiedzeniu historii tego miejsca i dość szybkim zwiedzeniu pojechaliśmy do JEATH Muzeum II Wojny Światowej oraz zobaczyć legendarny most na rzece Kwai, który tak szczerze mówiąc już widziałem na żywo. Po jakiś 15 minutach jazdy busem byliśmy na miejscu,  w muzeum był zakaz fotografowania i kręcenia kamerą, który tym razem uszanowałem ze względu na historię. Podczas trwania II Wojny Światowej, gdy krew niewinnych ludzi była przelewana na całym świecie, to w Kanchanaburii miały miejsce najtragiczniejsze jej skutki w całej Azji Południowo - Wschodniej, gdzie trwała wojna pomiędzy Japonią a wojskami alianckimi. Mała niepozorna miejscowość Kanchanaburii leżąca jakieś 350 km od Bangkoku stała się sceną najbardziej krwawych wydarzeń z tego okresu. Nazwa JEATH wywodzi się od pierwszych liter nazw Państw, których ludność została zmuszona do udziału w budowie tej kolei (Japonia, England, Australia, Tajlandia oraz Holandia). Całość zbiorów muzealnych znajduje się w jednej dużej bambusowej chacie, gdzie przedstawiono na zdjęciach wszystkie etapy budowy mostu a także przebiegu wojny. 

Następnie mieliśmy udać się busem na most na rzece Kwai, jednak wycieczka była dość niemrawa, więc zaproponowałem abyśmy popłynęli tam małą, długą łodzią która stała akurat przy pomoście. Wszyscy się zgodzili na ten pomysł i każdy wyłożył po 200 THB na trzydziestu minutową przejażdżkę łodzią. Przewodnik wraz z kierowca pojechali busem w okolice mostu i czekali na nas przy nabrzeżu. Musze przyznać że był to genialny pomysł, gdyż w oddali na tle rzeki było widać góry oraz dżunglę. Momentami łódź płynęła z taką prędkością, że wpadała w ślizg i wszyscy ładnie i harmonijnie podskakiwali, czasami trzeba się było trzymać  aby nie wypaść. Ale i tak udało mi się zrobić kilka ciekawych zdjęć.


Wiatr we włosach rozczapierza czupryny.

Piękne widoki na góry i dżunglę.



Gdy staliśmy już nogami na twardej ziemi to poszliśmy szybko na most, aby Peter z Australii mógł przejechać się koleją śmierci, na którą wykupił sobie wycieczkę. Praktycznie każdy z nas miał w swoim planie inne atrakcje oprócz kilku wspólnych. Tutaj padło moje pytanie do przewodnika czy istnieje możliwość abyśmy wszyscy razem pojechali koleją, a na most byśmy wrócili w drodze powrotnej. Nie było sprzeciwu u nikogo, więc wydając kolejne 200 THB wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy Koleją Śmierci. Budowa tej kolei była niezwykle trudna, gdyż trzeba było wybudować ogromnych rozmiarów most łączący brzegi rzeki, a także położyć tory przez odcinek dżungli i wyrzeźbić w twardych skałach tunel. W tej chwili kolej czynna jest zaledwie na odcinku 77 km, który wiedzie ze stacji w Kanchanaburi do Nam Tok, gdzie w tej chwili znajduje się miejscowość turystyczna, gdzie pod koniec trasy można zjeść lunch i kupić pamiątki. Do najbardziej spektakularnych odcinków tej trasy należy oczywiście znany z ekranizacji filmowych most na rzece Kwai a także wspomniane przed chwilą tunele zwane Piekielnym Przejazdem. Ogólnie w całej tej budowie chodziło o to,  żeby stworzyć linię zaopatrzenia dla wojsk japońskich, które stacjonowały w tym czasie w Birmie. Cała trasa ma długość 400 km i do jej budowy wykorzystano wszystkich alianckich jeńców wojennych oraz Tajską ludność, gdzie w czasie budowy z powodu nieludzkiego wycieńczenia organizmów zginęło właśnie tyle tysięcy ludzi. Oto prawdziwa twarz Japonii w czasie trwania II Wojny Światowej. Oprócz krwawej historii emocje wzbudza również fakt obserwacji niesamowitych widoków z okien pociagu, gdzie przejeżdża się przez gęstą dżunglę lub jedzie się wąskim wiaduktem prowadzonym nad dolina rzeki. W czasie podróży każdy z pasażerów zostaje poczęstowany butelką zimnej wody, a także ma możliwość zakupu kilku pamiątek z tego miejsca. Podczas podróży chodzi również facet z aparatem, który fotografuje wszystkich po kolei, aby na koniec sprzedać turystom oryginalny zalaminowany bilet wraz ze zdjęciem, upamiętniający przejazd Koleją Śmierci za jedyne 100 THB.

Przejażdżka Koleją Śmierci.


Przepiękne widoki przesiąknięte krwią na kartach historii.


Po odbyciu dwugodzinnej podróży i zrobieniu kilku fajnych zdjęć dojechaliśmy w końcu do stacji Nam Tok, gdzie zjedliśmy wyśmienity lunch. Po napełnieniu żołądków mieliśmy godzinę wolnego czasu i wszyscy rozpłynęli się w tutejszych straganach. Oczywiście pół pociągu było Japończyków obwieszonych niezliczoną ilością aparatów a drugie pół podchmielonych Rosjan. Dobrze, że było tam Polaków, bo by nie było czego zbierać po pociągu jakby spiknęli sie braćmi z bliskiego wschodu. 


Pyszny posiłek na stacji Nam Tok.


Następnie ja z Peterem udaliśmy się do Świątyni Tygrysów, o której było głośno wczoraj, a Ann i Sue pojechały przejechać się na słoniach. Po tych atrakcjach wróciliśmy jeszcze na chwilę na most na rzece Kwai aby porobić kilka zdjęć i usłyszeć parę słów od przewodnika. Jak się zapewne domyślacie metalowy most, który tutaj dzisiaj stoi jest jedynie repliką, która została wybudowana w miejscu prawdziwego drewnianego mostu, który został zbombardowany w czasie nalotu na Kanchanaburii. Z oryginału pozostały jedynie drewniane filary, które są niedostępne dla zwiedzających. Aby uczcić pamięć tamtych wydarzeń, co roku na przełomie listopada i grudnia odbywa się w tym miejscu festyn, w czasie którego odbywa się niesamowite widowisko świetlne oraz dźwięki muzyki imitujące odgłosy nalotu bombowego.


Most na rzece Kwai.

Widok z mostu.


Podróż powrotna była znacznie dłuższa z faktu, że Bangkok jest najbardziej zakorkowanym miastem świata, więc jego przejechanie z jednego końca na drugi zajęła ponad dwie godziny. W normalnych warunkach i tak nie ma szans, aby zejść poniżej godziny, bo miasto jest przeogromne. 


To tyle z krótkiej lekcji historii. 




1 komentarz:

  1. Z wiatrem we włosach i palmą na głowie.
    Ale pewnie było przyjemnie chłodno.

    OdpowiedzUsuń