poniedziałek, 17 grudnia 2012

Oko w oko z tygrysami


Dzisiejszy dzień zaczął się dla mnie bardzo wcześnie, a mianowicie miałem nastawiony budzik na godzinę 5:00 rano, gdyż o 6:45 była zbiórka pod hotelem Novotel Ploen Chit, dla osób jadących na wycieczkę do Kanchanaburi i Tiger Tepmle. Nie wiem jak to się stało, ale z piątej zrobiła mi się nagle szósta i zacząłem się szybko pakować. Po drodze odwiedziłem jeszcze całodobowy market, który mam pod nosem gdzie w razie czego dokupiłem dodatkową paczkę baterii, gdyż jedne z moich starych akumulatorków zaczęły płatać  figle. Jeszcze nigdy nie kupowałem tak drogich baterii, ale jak się później okazało były warte swojej ceny. Dziesięć minut później stałem już z bateriami i byłem gotów na prawie godzinny spacer. Po przeanalizowaniu mojej sytuacji,  nie ma bata abym zdążył na czas, więc stojąc na krawędzi ulicy zacząłem wołać taksówkę, ale gdy się rozejrzałem to stwierdziłem, że ulice są puste. Na szczęście po chwili nadjechała taksówka, z podstarzałym Tajem i zawiozła mnie pod stację Sky Train, za co zapłaciłem 39 THB. Na miejscu zbiórki okazało się, że byłem nawet przed czasem i poznałem tam dwie starsze panie z Anglii (Sue i Ann), które również jechały na wycieczkę. Oczywiście jak to w Tajlandii bus spóźnił się dobre pół godziny a ja musiałem konwersować z współtowarzyszkami podróży. Szczerze mówiąc nie wiem co jest gorsze rozmowa z Tajem, który mówi łamaną angielszczyzną z azjatyckim akcentem, czy może jednak rozmowa z rodowitymi angielkami, które mają w gębie kluchy i mówią ze sto słów na minutę.

Przewodnik wyprawy okazał się bardzo sympatyczny i kazał do siebie mówić แจ็กกี้ lub po prostu Jackie. W busie poznałem czwartą i zarazem ostatnią osobę wyprawy, jaką był Peter z Australii. Fajnie było jechać trzynastu osobowym busem w cztery osoby, bo każdy miał jeden rząd siedzeń dla siebie. Grubo po siódmej wyruszyliśmy w kilku godzinną podróż do Kanchanaburii [tą część wyprawy opiszę jutro] i w ten sposób dochodzimy do momentu jak podjeżdżamy pod Tiger Temple. Świątynia Tygrysów jest również znana pod nic nie mówiącą nam nazwą Wat Pa Luangta Bua Yannasampanno, która istnieje od 1994 roku. Wraz z budową świątyni przyświecała jej misja stworzenia sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie oprócz lwów znajduje się wiele zwierząt, które biegają sobie po okolicy. Całość mieści się na powierzchni 11.000 arów i jest położona jakieś 355 km od Bangkoku. Największą atrakcją dla turystów jest możliwość obcowania oko w oko z dorosłymi lwami, które przez cały dzień praktycznie wylegują się na słońcu. Po internecie krąży wiele wersji, dlaczego te tygrysy nie są agresywne i nie atakują ludzi, spotkałem nawet wersję, że są specjalnie odurzane narkotykami w tym celu. Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta, gdyż lwy od maleńkości żyją w towarzystwie mnichów, a dodatkowo są specjalnie przekarmiane aby przez cały dzień beztrosko sobie leżały i trawiły w spokoju pokarm. 

Pierwsza tygrysica pojawiła się w tym miejscu w 1991 roku i była w bardzo złym stanie fizycznym, jednak dobrze wyszkoleni mnisi poradzili sobie z nią i od tej pory wiele tygrysich miotów przyszło na świat właśnie w Tiger Temple. Bilet wstępu do tego miejsca kosztuje 650 THB i w tej cenie znajduje się krótka sesja z kilkoma tygrysami. Na zwiedzanie tego miejsca mieliśmy tylko jedną godzinę, więc trzeba się było streszczać, aby zobaczyć jak najwięcej. Pomijam fakt, że spędziłem dobre czterdzieści minut w samej kolejce aby po obcować chwilę z tym fascynującymi zwierzętami. Gdy nadeszła moja kolej to musiałem szybko wybrać czy chcę mieć zdjęcia, czy może filmik z tego wydarzenia. Długo nie myśląc wybrałem zdjęcia i poniżej przedstawiam kilka najciekawszych ujęć. 


Niezapomniane wrażenia z Tiger Temple.





Śpioszek.




Miałem ochotę położyć się między nimi, ale nie było takiej możliwości.




Nie wiem czemu, ale wszystkie zwierzęta mają takie zboczenie, że lubią być głaskane po brzuchu.



Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie stanął drugi raz w kolejce do nakręcenia filmu. Całość odbywała się w ten sposób, że mnisi lub wolontariusze podchodzili pod bramę i brali swojego turystę za rękę, a następnie oprowadzali go i ustawiali do zdjęć. Za pierwszym razem, gdy miałem robione zdjęcia trafiła mi się fajna Tajka, a niestety w czasie kręcenia filmiku trafiłem na wolontariusza płci męskiej. Wrażenia z tego miejsca są fantastyczne, a dodatkowo wzmacnia je fakt, że bez stresu można pogłaskać te wielki dwustu kilowe zwierzęta. Są to pierwsze koty w życiu, które głaskałem z takim entuzjazmem. Zapraszam do obejrzenia filmiku, którego wyjątkowo nie jestem autorem. Nie wiem czy zauważycie ale w jednym miejscu na kamerze jest jakaś mała kropeczka, ale okazało się, że był to jakiś mini okruszek na obiektywie.




5 komentarzy:

  1. Super zdjęcia i filmik, ale z tym chodzeniem za rekę zrobisz dziecko furorę :-)))
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. kurde pozazdrościć Ci jedynie takiego spotkania z tygrysem,ale widać,że jednak trochę się obawiają bo nie dali Ci wystarczająco dużego luzu. Chciałabym takiego tygryska uścisnąć :)i mieć takie zdjęcie pamiątkowe. Musisz wiedzieć,że masz wyjątkowe szczęście.
    Skromna artystka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, w takich miejscach kontrola bezpieczeństwa jest niezwykle restrykcyjna, ale wszystko dla dobra turystów. Kiedyś był tam ponoć większy luz, ale zdarzały się wtedy sytuacje że tygrysy z nudów "atakowały" dla zabawy turystów. Oczywiście nie miały krwiożerczych zamiarów, ale jak przywali Cię 200 kilowa bestia to można odnieść jakieś szkody na zdrowiu.

      Usuń
  3. Na pewno do końca życia zapamiętasz to wydarzenie, jednak dla mnie to jest smutne. Zwierzęta w nienaturalnych warunkach, przekarmiane (Twoja wersja), aby ludzie mogli zarobić na nich kasę... Wygląda to niemalże jak cyrk.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale Ci zazdroszcze mozliwosci wyglaskania takiego Mruczka :) Super wyprawa, tez mi sie taka marzy..

    OdpowiedzUsuń