poniedziałek, 12 listopada 2012

Dotarłem do Bangkoku !!!

Podróż rozpoczęła się 11 listopada 2012 roku na gdańskim lotnisku, z którego to miałem zaszczyt i możliwość zacząć podbój Bangkoku. Po godzinie i kilku minutach lotu doleciałem do Berlina, gdzie miałem pierwszą przesiadkę. Berlin Tegel okazał się naprawdę dużym lotniskiem, jednak tylko dla lotów w obrębie Unii Europejskiej, gdyż loty międzynarodowe są obsługiwane przez malutki port, gdzie na powierzchni około 150m2 znajdowało się ponad 300 pasażerów, którzy czekali na swój lot do Abu Dhabi. Niestety ale po przejściu kontroli bezpieczeństwa nie było już szans wydostać się z tego ścisku, hałasu, amoku i gorąca. Po zaciśnięciu zębów i wytrzymaniu w tym miejscu prawie 1,5h , gdzie ja miałem szczęście bo znalazłem sobie miejsce do siedzenia, rozpoczęło się wpuszczanie pasażerów na pokład samolotu. Samolot Airbus A330 był wypchani niemal do ostatniego miejsca, jednak okazał się bardzo wygodny i nowoczesny. Po kilku godzinach lotu dostaliśmy poczęstunek w postaci obiadu lub obiadokolacji. Powiem szczerze, że jeszcze nigdy nie jadłem o 0.00 w nocy pure z ziemniaków z dodatkiem sosu pomidorowego i wołowiny w postaci klopsa, do tego była jeszcze surówka, bułka z serem oraz ciasto, którego smak znałem już wcześniej, ale i tak nie byłem w stanie określić co się w nim znajduje. Około godziny 7:00 lokalnego czasu zawitałem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich w Abu Dhabi. Moi rodzice powtarzali mi w kółko jak byłem mały, że jak będę niegrzeczny to wyślą mnie paczką do Abu Dhabi, ale chyba jednak zmądrzeli i wysłali mnie tam samolotem :)
Szczerze, mówiąc myślałem że lotnisko mnie tutaj zaskoczy, jednak zostałem jedynie rozczarowany. Być może mylnie wyobrażałem sobie szejków arabskich maszerujących dumnie w turbanach po marmurowych chodnikach. Z architektury dało się tylko zauważyć kształt wieży kontroli lotów, która przypominała zakrzywioną piramidę. W Abu Dhabi prawdopodobnie kupiłem najdroższy magnesik na lodówkę w życiu bo dałem za niego aż 10$ (ukłon w stronę mamusi, która zbiera takie rzeczy), ale oprócz tego udało mi się zdobyć lampę Alladyna, w której najprawdopodobniej ukrywa się Dżin i spełni moje trzy życzenia :) Czytałem, że na lotnisku znajduje się również oryginalny bolid F1 stajni Ferrari, ale może to być tylko bujda bo nic takiego nie znalazłem.
Parę minut później udałem się spokojnie na odprawę paszportową i wsiadłem do największego samolotu jakim w życiu leciałem do Boeinga 777-300, który był wypchany do ostatniego miejsca. W środku poza I klasą było 10 rzędów siedzeń  3 przy oknie, 4 po środku i 3 przy oknie. Każdy rząd liczył równo po 75 miejsc co łącznie daje nam 750 miejsc + 27 miejsc klasy pierwszej. Na samym początku wszyscy dostali kartę menu, której nie powstydziłaby się najlepsza restauracja:
- na przystawkę był makaron ryżowy z warzywami i indykiem, a do tego ciepła bułeczka z serem,
- na obiad można było sobie wybrać "Kung pao chciken steamed white rice, stir-fired vegetables" czyli typowo tajskie danie kurczaka z orzeszkami ziemnymi na ostro z ryżem i smażonymi warzywami (co ja wybrałem),oraz arabski specjał ryż w sosie curry z "dory fish", a także zwykłą pastę penne w sosie pomidorowym,
- na deser była "Sago pudding" czyli taka pana cotta z musem ananasowym,
- po deserze na do widzenia można było dostać ciepłą kanapkę i indykiem,
- oczywiście do tego zimne i ciepłe napoje, alkohole od wina po whisky a kończąc na zwykłej wodzie,

Po takim obżarstwie musieliśmy wypełnić już tylko "Departure Card" i mogliśmy lądować w Bangkoku. Na lotnisku obyło się bez zbędnych ceregieli, tajscy żołnierze uznali moją wizę i spokojnie mogłem iść denerwować się czy mój bagaż doleciał razem ze mną. Nawet nie musiałem się napocić bo bagaż był już po kilku minutach u moich stóp. Kolejno udałem się do taksówki i kierowca, który nie znał angielskiego zawiózł mnie we wskazane miejsce, tylko dzięki temu, że miałem adres napisany po tajsku. Na miejscu obejrzałem okolicę gdzie mam mieszkać i z przykrością muszę powiedzieć że mnie nie uwiodła, dlatego też kazałem zawieźć się do kolebki globtroterów czyli na Khao San Road, gdzie królują ludzie podróżujący bez miejsca do spania. Niestety trafiłem na pokoik (razem z łazienką 8 metrów kwadratowych) w jakiejś karczmie za cenę dość wygórowaną jak na takie warunki 30zł, jednak nie miałem siły szukać nic dalej bo prawie po 24h bez snu człowiekowi jest już wszystko jedno gdzie będzie spał. Rano jak wstanę to przejdę się po okolicznych uliczkach i jak uda mi się wynająć tutaj coś za podobne pieniądze to bez namysłu zostanę na Khao Sad Road, ponieważ to właśnie tutaj tętni codzienne życie straganów, jedzenia na ulicy oraz ciągłych eventów. Za 1,5 h jazdą taksówką zapłaciłem drugie 30zł. Mam nadzieję, że nie będę już musiał tak szastać pieniędzmi.

Poniżej krótki, dosłownie minutowy zlepek zdjęć zrobionych komórką w czasie podróży.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz