sobota, 24 listopada 2012

Tuk-Tuki, Pałace i Świątynie cz.2

Zapomniałem jeszcze powiedzieć, że przed wejściem do Wielkiego Pałacu Królewskiego można się natknąć na szajkę oszustów i złodziei, którzy wmawiają turystom, że Grand Palace jest tego dnia akurat zamknięty i w zamian za to mogą pokazać inne ciekawe miejsca. Oczywiście oferowane bilety wstępu do innych zabytkowych świątyń są kilku krotnie razy wyższe od oficjalnych, a także dowóz Tuk-Tukiem czy taksówką jest mocno zawyżony. 

Po wyjściu z kompleksu Wielkiego Pałacu Królewskiego i Świątyni Szmaragdowego Buddy postanowiłem odwiedzić kolejny założony cel na ten dzień, czyli Świątynie Wat Pho. W tym celu zawołałem Tuk-Tuka, który akurat stał na poboczu i postanowiłem wykorzystać zdobyte dwa lata temu informacje, w jaki sposób tanio się przejechać Tuk-Tukiem. Na szczęście w centralnym Bangkoku język angielski nie jest takim wielkim problemem jak w pozostałej części, gdzie  kierowcy często nie wiedzą nawet gdzie mają jechać jak mówi się im chociażby nazwy stacji Sky Train czy marketów takich jak Siam Paragon, Seacon czy nawet zwykłe Tesco. Mój mały krępy kierowca chciał od mnie za przejechanie jakiegoś kilometra 150 batów, co umożliwiło mi wykorzystanie moich "haczyków". Pamiętałem, że kierowcy Tuk-Tuków proszą swoich pasażerów, żeby weszli do polecanych sklepów, gdyż za każdego przywiezionego klienta dostają od sprzedawców kupony na paliwo bez względu na to czy turysta raczy coś kupić, czy też nie. Moja propozycja była następująca, chcę dojechać do Świątyni Leżącego Buddy (Wat Pho) i mogę dać 10 batów, przy zrobieniu dwóch postojów w sklepach, gdzie dają bony na paliwo. Krępy Taj szybko podłapał temat i powiedział, że zrobi 3 przystanki zamiast dwóch i gratis pokaże mi jeszcze jakąś lokalną atrakcję. Dużo nie myśląc się zgodziłem i ruszyliśmy w drogę. Najpierw wysadził mnie w ekskluzywnym domu, gdzie mogłem kupić diamenty oczywiście po niezwykle promocyjnych cenach i za to, że jestem z Polski od razu otrzymałem rabat 40% na dowolny kamień. Pomijam fakt, że najtańszy diament jaki tam widziałem kosztował 10.000$ ale spoko, rosyjscy klienci na pewno wychodzą stąd z pełnymi woreczkami kamieni. Następnie postój u autoryzowanego dilera samochodów luksusowych, jasne kupię sobie auto składane w Chinach. Zanim pojechaliśmy w trzecie miejsce poprosiłem kierowcę, aby zawiózł mnie teraz w to obiecane miejsce, nie musiałem długo czekać bo po 5 minutach byliśmy  w świątyni Luang Phor To Wat Indharavihan Thailand, czyli w wolnym tłumaczeniu odwiedziliśmy miejsce gdzie stoi najwyższy Budda w Bangkoku, który jak wszystko tutaj, był pokryty złotem. 







Nie byłem przygotowany na to spotkanie, więc nawet nie wiedziałem co mam powiedzieć o tym pomniku. W domu przeczytałem, że budowę tego pomnika rozpoczął pewien mnich w 1867 roku, jednak nie starczyło mu życia na dokończenie projektu. Niestety przez wiele lat, nikt się nim nie zajmował i dopiero w 1927 roku ówczesny Król Tajlandii nakazał dokończenia budowy i pokrył pomnik złotem. Docelowo "stojący Budda" mierzy 32 metry wysokości, a w najszerszym miejscu liczy sobie 11 metrów. Po szybkim zwiedzeniu i kupieniu butelki wody musiałem udać się do ostatniego sklepu z zegarkami, gdzie również musiałem rękami i nogami bronić się przed kupnem, gdyż sprzedawcy w takich sklepach są niezwykle nachalni i natarczywi. Na moje szczęście nie kupiłem diamentów, luksusowego samochodu czy zegarka. Widziałem, jak mojemu kierowcy uśmiechała się miska od ucha do ucha i po chwili bez krępacji powiedział, że jak pozwolę zatrzymać mu się w jeszcze jednym miejscu to nie chce żadnych pieniędzy za transport. Miałem już serdecznie dość użerania się, ale pomimo tego zgodziłem się na ostatni postój. Zatrzymaliśmy się pracowni krawieckiej, w której za uszycie garnituru zaoferowali mi super promocyjną cenę 12.000 batów, z wielką ulgą i uśmiechem na twarzy wyciągnąłem wizytówkę Thai Fashion House i powiedziałem, przykro mi kolego ale dzisiaj rano miałem przymiarkę, więc się spóźniłeś. Jak sprzedawca tylko zobaczył kawałek papieru z obcą firmą, to od razu uciął temat i niemal stanowczo mnie wyprosił ze swojej pracowni. Po tych wszystkich ekscesach dojechaliśmy do Wat Pho, które leżało naprawdę blisko Wielkiego Pałacu Królewskiego, ale przynajmniej ja miałem darmowe zwiedzanie "Stojącego Buddy" i trzydziestu minutową przejażdżkę po mieście, a mój mały przyjaciel dostał cztery kupony na benzynę, z których niezwykle mocno się cieszył.


Za wejście do świątyni Leżącego Buddy zapłaciłem 100 batów, gdyż jestem turystą, a wszyscy mieszkańcy Tajlandii mają tutaj wstęp wolny, jako że jest to druga najważniejsza świątynia zaraz po Szmaragdowym Buddzie dla całej religii buddyzmu. Będąc tutaj dwa lata temu na wyjeździe nurkowym z Gdynia Dive, widziałem już tą świątynie, więc wiedziałem czego się mam spodziewać. Do zakupionego biletu dodatkowo każdy dostawał butelkę zimnej wody, żeby nie dostać udaru, ani się nie odwodnić. Aby niepotrzebnie dużo pisać na temat Wat Pho, proponuję obejrzeć nagranie:




Po wyjściu ze Świątyni odkryłem jednak coś nowego, o czym nie wiedziałem, a mianowicie oprócz Leżącego Buddy, na całym terenie świątyni znajdują się również małe pagody, ogródki z posążkami oraz inne budynki w których również można się pomodlić. Będąc tutaj wcześniej tylko szybko przelecieliśmy świątynie z Buddą i z braku czasu lecieliśmy szybko w zupełnie inny zakątek Bangkoku. Poniżej parę zdjęć z tego miejsca:


















Po całym dniu intensywnego chodzenia i zwiedzania byłem już praktycznie bez jakichkolwiek sił do życia. Po wyjściu ze świątyni udałem się na postój taksówek i chciałem już jechać do najbliższej stacji BTS Sky Train, która znajduje się w Siam, jednak uczciwi taryfiarze zabili mnie ceną 400 batów. Pomijam fakt, że w to miejsce dojeżdżałem jeszcze rano dodatkowo Tuk-Tukiem, ale ta cena to istny strzał w kosmos. Z szyderczym uśmiechem na twarzy pożegnałem się z krętaczami i postanowiłem odejść jak najdalej od tego całego kompleksu, gdyż właśnie w takich miejscach, gdzie jest dużo turystów grasują naciągacze. Po dwudziestu minutach spacerku złapałem już uczciwą taksówkę i za 100 batów dojechałem do stacji Siam. Tam pozostało już tylko wsiąść w pociąg i w przyjemnych warunkach z klimatyzacją dojechać do On-Nut. Po drodze kupiłem sobie jeszcze jakieś mięsko z ryżem na kolację i mogłem nareszcie odpocząć w domku.

Nie wiem czy pisać o tym dzisiaj czy jutro, ale około godziny 23:30 miałem telefon od ochroniarza z dołu, że czeka na mnie przesyłka. Długo nie myśląc szybko się przebrałem i cały zaspany zszedłem na dół. Okazało się że czeka na mnie marynarka i moje dwie zamówione koszule :)

Na przyszłość drodzy Tajowie, ja o tej godzinie już głęboko śpię !!!!!!






2 komentarze:

  1. Też wrzuciłeś monety do każdej z misek dla powodzenia i dobrobytu ?
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. No przystojniaku gdzie tam wyskakujesz ?

    OdpowiedzUsuń